Jest to relacją o walce więźniów w obronie życia i ludzkiej godności i o bohaterstwie tych, którzy w obliczu śmierci nieśli pomoc i moralne wsparcie współtowarzyszom niedoli organizowali samoobronę przed terrorem i wyniszczeniem. W Mauthausen – Gusen więźniowie polscy nie znali początkowo wyrażenia „ruch oporu”. W potocznej mowie to wszystko, co robili więźniowie, by uratować siebie i swych towarzyszy od zagłady, było nazywane samoobroną. Ta wola walki o życie, w obozach zagłady sprowadzająca się do walki o przetrwanie, przejawiała się w różnorodnych formach. Podejmowali ją więźniowie skazani na biologiczne wyniszczenie za wrogi stosunek do nazistowskiej ideologii lub uznani przez hitlerowskiego okupanta za zagrażających przyszłej „Wielkiej Rzeszy Niemieckiej”. Działalność ta musiała być prowadzona wbrew reżimowi narzuconemu więźniom, konspiracyjnie i rozważnie, możliwa była tylko dzięki umiejętnemu wykorzystaniu wszystkich słabych stron systemu koncentracyjnego i pozyskaniu jak największej liczby więźniów. Było to bardzo trudne i wiązało siz wielkim ryzykiem; stawką było zawsze życie nie tylko organizatorów, ale – w myśl zasady zbiorowej odpowiedzialności stosowanej przez SS – życie grup więźniów lub życie całego obozu.
Jedną z takich działalności prowadzonych na szeroką skalę, jak również najaktywniejszą była „Wielkopolanka” kierowana przez brata mojego dziadka Mariana BARTKOWIAKA w latach 1940 – 1944, a później przez Leona KOSTENCKIEGO.
Był on przez współwięźniów charakteryzowany jako człowiek rozumny, zaradny, z natury optymistycznie patrzący na życie i zarażający tym kolegów niedoli nawet w najtrudniejszym okresie istnienia obozu. Jako rzeźnik z zawodu dostał się do komanda obsługującego kuchnię obozową, a dzięki zdobytemu uznaniu dla jego fachowości przejść do obsługi kuchni SS. Był kucharzem cenionym przez szefów obu kuchni co dało mu znaczną swobodę działania. Wykorzystał ją do zdobywania dodatkowego wyżywienia, przy czym wykazał dużą zapobiegliwość
w wygospodarowaniu nadwyżek, zręczność i odwagę w ich przemycaniu do obozu. Organizował całe kotły zupy i ziemniaków, znaczne ilości jarzyn i chleba. Zorganizowana w „Wielkopolance” grupa więźniów przejmowała tą żywność i rozdzielała ją, początkowo tylko pomiędzy wtajemniczonych członków organizacji, później również między najbardziej potrzebujących. Byli nimi z reguły inteligenci, a przede wszystkim nauczyciele i studenci, bo organizator – widząc, jak topnieją w obozie szeregi nauczycieli – dawał często wyraz obawom, że po wojnie „nie będzie miał kto dzieci nasze uczyć”.
Z pomocy „Wielkopolanki” korzystali również lekarze, dziennikarze, poeci, artyści. BARTKOWIAK był przedsiębiorczy i pomysłowy. Znajdował zawsze nowe sposoby przemycania żywności, gdy poprzednio stosowane stały się niepewne i groziły zdemaskowaniem – pisało nim jeden z jego podopiecznych.
Gdy organizowanie zupy z kuchni obozowej było utrudnione na skutek kontroli kommandofühera Wilhelma STIGELEGO, znalazł nowe źródło: pokarm dla zwierząt hodowlanych przy obozie. Kuchnia przygotowywała karmę dla owiec i psów, a dwa razy dziennie gotowała też ziemniaki dla królików. BARTKOWIAK z pomocą członków swojej grupy organizował przez długi czas codziennie po cztery wiadra strawy przeznaczonej dla zwierząt i rozdzielał na miejscu pracy między potrzebujących. Były to posiłki o wiele pożywniejsze niż zupa obozowa. Grupa ta nie ograniczała się tylko do zdobywania żywności i dzielenia jej między potrzebujących „Wielkopolanka” np. organizowała konspiracyjne obchody rocznic powstania wielkopolskiego, przekazywała również aktualne informacje polityczne. Do tej grupy należeli liczni więźniowie z Poznańskiego m.in. Leon KOSTENCKI, Tadeusz GUSTOWSKI, Bogdan OGÓRKIEWICZ .
Dzięki tej akcji przeżyło obóz wielu więźniów. Działalność BARTKOWIAKA była związana z ryzykiem, ale zarówno on, jak i jego pomocnicy przed nim się nie cofali. Bartkowiak był kilkakrotnie obity przez lagerführera i członków komendantury za drobne przewinienia (przechwycono go na wynoszeniu jarzyn), ale organizowanej przez niego akcji nie zdekonspirowano. „Wielkopolanka” istniała od późnej jesieni 1940 r. i nie przerwała swej działalności po przeniesieniu BARTKOWIAKA do kuchni SS – owskiej w Mauthausen w 1944 r.
Jedną z takich działalności prowadzonych na szeroką skalę, jak również najaktywniejszą była „Wielkopolanka” kierowana przez brata mojego dziadka Mariana BARTKOWIAKA w latach 1940 – 1944, a później przez Leona KOSTENCKIEGO.
Był on przez współwięźniów charakteryzowany jako człowiek rozumny, zaradny, z natury optymistycznie patrzący na życie i zarażający tym kolegów niedoli nawet w najtrudniejszym okresie istnienia obozu. Jako rzeźnik z zawodu dostał się do komanda obsługującego kuchnię obozową, a dzięki zdobytemu uznaniu dla jego fachowości przejść do obsługi kuchni SS. Był kucharzem cenionym przez szefów obu kuchni co dało mu znaczną swobodę działania. Wykorzystał ją do zdobywania dodatkowego wyżywienia, przy czym wykazał dużą zapobiegliwość
w wygospodarowaniu nadwyżek, zręczność i odwagę w ich przemycaniu do obozu. Organizował całe kotły zupy i ziemniaków, znaczne ilości jarzyn i chleba. Zorganizowana w „Wielkopolance” grupa więźniów przejmowała tą żywność i rozdzielała ją, początkowo tylko pomiędzy wtajemniczonych członków organizacji, później również między najbardziej potrzebujących. Byli nimi z reguły inteligenci, a przede wszystkim nauczyciele i studenci, bo organizator – widząc, jak topnieją w obozie szeregi nauczycieli – dawał często wyraz obawom, że po wojnie „nie będzie miał kto dzieci nasze uczyć”.
Kommando w KL Gusen przygotowujące strawę dla królików |
Gdy organizowanie zupy z kuchni obozowej było utrudnione na skutek kontroli kommandofühera Wilhelma STIGELEGO, znalazł nowe źródło: pokarm dla zwierząt hodowlanych przy obozie. Kuchnia przygotowywała karmę dla owiec i psów, a dwa razy dziennie gotowała też ziemniaki dla królików. BARTKOWIAK z pomocą członków swojej grupy organizował przez długi czas codziennie po cztery wiadra strawy przeznaczonej dla zwierząt i rozdzielał na miejscu pracy między potrzebujących. Były to posiłki o wiele pożywniejsze niż zupa obozowa. Grupa ta nie ograniczała się tylko do zdobywania żywności i dzielenia jej między potrzebujących „Wielkopolanka” np. organizowała konspiracyjne obchody rocznic powstania wielkopolskiego, przekazywała również aktualne informacje polityczne. Do tej grupy należeli liczni więźniowie z Poznańskiego m.in. Leon KOSTENCKI, Tadeusz GUSTOWSKI, Bogdan OGÓRKIEWICZ .
Dzięki tej akcji przeżyło obóz wielu więźniów. Działalność BARTKOWIAKA była związana z ryzykiem, ale zarówno on, jak i jego pomocnicy przed nim się nie cofali. Bartkowiak był kilkakrotnie obity przez lagerführera i członków komendantury za drobne przewinienia (przechwycono go na wynoszeniu jarzyn), ale organizowanej przez niego akcji nie zdekonspirowano. „Wielkopolanka” istniała od późnej jesieni 1940 r. i nie przerwała swej działalności po przeniesieniu BARTKOWIAKA do kuchni SS – owskiej w Mauthausen w 1944 r.
Kartoteka
więźniów Mauthausen i inne akta z tego obozu (około 11 metrów
bieżących), od ponad sześćdziesięciu lat znajdują się w archiwum
Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu. W bliżej nieznanych
okolicznościach zaraz po wojnie przewieziono je do Łodzi i przechowywane
były w mieszkaniu rodziny adwokata Henryka Kurnatowskiego, b. więźnia
KL Mauthausen, który zmarł w Warszawie w drugiej połowie 1953 r.Po jego śmierci, w wyniku korespondencji
między Główną Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce,
Ministerstwem Kultury i Sztuki w Warszawie oraz Państwowym Muzeum w
Oświęcimiu, zostały one przewiezione z Łodzi do Oświęcimia w styczniu
1954 r.Od
tego czasu są starannie przechowywane w zbiorach archiwalnych Muzeum
oświęcimskiego. Wspomnianą kartotekę i inne akta z Mauthausen opracowane
w Muzeum i stworzono w oparciu o nie tak potrzebną komputerową bazy
danych, która jest ogromnie pomocna w badaniach historycznych,
związanych z tragicznym losem więźniów KL Mauthausen a także KL
Auschwitz, ponieważ wcześniej wielu z nich więziono w obozie
oświęcimskim.
Kopia rejestru KL Mauthausen ( Archiwum ITS Bad Arolsen). |
KL Mauthausen był jednym z ostatnich
niemieckich obozów koncentracyjnych wyzwolonych podczas drugiej wojny
światowej. W ciągu jego istnienia co czwarty więzień Mauthausen-Gusen i
jego podobozów był Polakiem. Marian Bartkowiak przeżył w tych nieludzkich warunkach pięć lat i jeden dzień. Powrócił do rodzinnej miejscowości w lipcu 1945 r.
Dzień wyzwolenia przez armię amerykańską KL Mauthausen-Gusen. |
Wspomnienia współwięźnia z obozu koncentracyjnego Mauthausen – Gusen spisane w 1960 r.
W obozie koncentracyjnym w Mauthausen – Gusen w tej międzynarodowej republice głodu, nędzy i wszelkiego poniżenia człowieczego – zachowanie czy przedłużenie życia więźnia zależne było przede wszystkim od zwiększonej dawki codziennego pożywienia oraz w nie mniejszej mierze od jego morale. Obie te rzeczy były ze sobą ściśle związane, obie były konieczne. Strawa fizyczna i duchowa! Nie jeden z kolegów współwięźniów nosi w swym sercu dozgonną wdzięczność za to, że inny współwięzień często nieznany mu przedtem wyciągnął do niego pomocną dłoń i w ciężkiej potrzebie dając mu jedną i drugą, ratował go gdy zdawało się, ze już wszystkie moce przeciwko niemu się sprzysięgły. I gdybyśmy mogli cofnąć się choćby do maja 1945 roku i gdybyśmy mogli zapytać się tam w obozie tej braci obozowej, która dziś już nie żyjąca, by wskazała skąd szła do niej ta błogosławiona pomoc w czarnej potrzebie, jaka to ręka zdobywała się na akt tak ludzki, a za razem bohaterski, by na przekór surowym zakazom reżimu obozowego ratować od śmierci, skazanych przecież na zagładę, więźniów – wtedy ileż rąk wskazały by nam naszego czcigodnego Mariana BARTKOWIAKA jako dobroczyńcę swego. I wydaję się , ze słowo dobroczyńca jest raczej zbyt nikłym określeniem, skoro udzielający wsparcia w normalnych warunkach jest także dobroczyńcą. A przecież BARTKOWIAK, udzielając jako więzień obozu koncentracyjnego pomocy współwięźniom wykazywał niecodzienną odwagę, całkowitą bezinteresowność i chyba również na co dzień niespotykaną miłość bliźniego. Udzielając bowiem pomocy ryzykował bez przesady życie swoje, codziennie i w każdej godzinie dnia. Ryzykował wszystko niczego w zamian nie chcąc i nie otrzymując.
Trzeba pamiętać, ze pomoc w postaci pożywienia udzielana współwięźniom zabrana była esesmanom z ich własnej kuchni czy magazynu, mimo posterunków, mimo kontroli wszędzie i na każdym kroku. Dlatego każdy kto znał z własnego doświadczenia życie w obozie koncentracyjnym, wiedział jakie wyjątkowe walory musiał posiadać więzień, który na przestrzeni kilku lat trwającej akcji dożywiania współwięźniów, potrafił zorganizować zabieranie całych ton wszelakiego pożywienia, który przeciwstawiał się potężnej, na bez względnym terrorze opartej machinie straży esesmańskiej, karzącej śmiercią lub kalectwem każdy przejaw nieposłuszeństwa.
Po to, aby taka akcja mogła być skutecznie prowadzona – a wiadomo, że akcja prowadzona przez BARTKOWIAKA taką była, trzeba było nadto nie lada sprytu i dyplomacji życiowej, forteli i wybiegów, aby przemycić do obozu to, co z nie mniejszym trudem zostało zorganizowane.
Oczywiście jedna ani dwie osoby spraw takich załatwić nie mogły. Było tu trzeba współdziałania wielu kolegów aby całość dobrze grała. Z tej przyczyny jednak tym większa była potrzeba dobrej organizacji, by funkcjonowały wszystkie ogniwa składające się na dobrą całość. I ten zmysł czy talent miał BARTKOWIAK. Pożywienie, a więc chleb, zupa, masło, mięso itp. przechodziły nieraz niełatwą drogę za nim do obozu dotarły! Więźniowie na każdym kroku obserwowani i śledzeni przez esesmanów musieli nie małym kunsztem ukrywać przed ich bacznym okiem to co nielegalnie przemycali. Nie łatwe to było zadanie i jest to chyba oczywiste skoro przecież przewożone czy przenoszone nie drobne rzeczy, lecz całe kotły z jedzeniem czy liczne bochenki chleba. Nie zawsze szczęście organizatorom dopisywało. Zdarzały się przyłapania i „nakrycia” i wtedy ciężka łapa esesmana spadała na opatrznościowego dobroczyńcę. I nasz Marian BARTKOWIAK, a także na pewno nie jeden z jego pomocników nie raz odczuli na sobie tą okrutną rękę. Lecz nawet złapanie, wpadka czy bicie lub katowanie nie stanowiły dla organizatorów akcji, przeszkody w kontynuowaniu ich świętego dzieła. Ilekroć uprzytamniam sobie owe chwile obozowe i obejmuję myślami postać drogiego nam Mariana stawiam sobie jednocześnie pytanie dlaczego był on takim jakim był. Ponieważ widzę w tak bardzo pożytecznej działalności w obozie koncentracyjnym Gusen intencję wyzbytą z jakichkolwiek pobudek egoistycznych, intencję całkowicie bezinteresowną i zrodzona z całego szeregu szlachetnych rysów jego charakteru - wydaję mi się, BARTKOWIAK czynił tak dużo dobrego wyłącznie z tej racji, że chciał pomagać, że miał serce przepojone miłością bliźniego! Jako dobry Polak chciał dla Ojczyzny ocalić niejednego wartościowego człowieka i jako człowiek chciał pomagać innym kimkolwiek by oni byli. I pomagał. I dla tego wśród ludzi żywiących dozgonną wdzięczność byli nie tylko Polacy ale również Francuzi, Jugosłowianie i Rosjanie. Piszę o tym wszystkim dlatego, że jestem jednym z tych, który korzystał z życiodajnej pomocy Mariana BARTKOWIAKA, który tego dobrego serca nigdy nie zapomni.
Pamiętam jak Marian niejednokrotnie z dużą troską wyrażał się o systematycznym niszczeniu w obozie inteligencji polskiej. I tak dźwięczą mi do dzisiaj słowa jego o nauczycielach polskich, których stosunkowo najwięcej w obozie ginęło. Mówił wtedy kto będzie uczył dzieci nasze gdy wojna się skończy jeśli tylu ich tu ginie. I Marian twierdził, że trzeba ich ratować za wszelką cenę i ratował ich.Ten patriotyczny, społeczny i rozumny sposób oceny rzeczy i zjawisk w obozie jest dalszym rysem jego ciekawej sylwetki i charakteru. Ogarniał mnie nieraz podziw skąd Marian ten prosty z profesji człowiek ma tyle zdrowego rozsądku i rozumu życiowego. Doceniał on również w pełni znaczenie zdrowia psychicznego tj. morale współwięźniów i wysnuwa z tego jedynie poprawny wniosek: podnieść to morale przez dobre wieści polityczne i frontowe.
Wszyscy więźniowie, a zwłaszcza Polacy łakną tej strawy życiowej nie mniej silnie niż tej dodatkowej łyżki pożywienia i Marian nie jest tu wyjątkiem. Otacza się tymi, którzy mogą dostarczyć mu tych dobrych wiadomości z gazet i z radia zagranicznego. Rozmawia z nimi, żywo interesuje się wszystkimi zagadnieniami politycznymi i wojennymi, dyskutuje i zadziwia bystrością i trzeźwością poglądów. Należałem do bliskiego grona kolegów Mariana i takie odniosłem wrażenie z licznych z nim rozmów. Nie sądzę, żebym w tej ocenie był wyjątkiem.
Zapewne kolega MAŁYCHA, który z Marianem odbył więcej ode mnie rozmów podzielił moje w tym względzie zapatrywania. Informatorzy polityczni do których należała moja skromna osoba omawiali zebrane wiadomości ze sobą, uzupełniali je i czerpali z nich wzajemna otuchę i moc na przetrwanie w niewoli. Wiadomości przetrawione, omówione w „Wielkopolance” Bartkowiaka zaprawione zdrowym i uzasadnionym optymizmem dawała pokrzepienie dla morale współwięźniów. Powtarzane z ust do ust rozchodziły się jak echo w kamieniołomach i niebawem obiegały cały obóz, budząc jakże często wielką radość w umęczonych sercach i umysłach więźniów.
Dostarczanie przez długie miesiące, a nawet lata niemal codziennie dawały one więźniom wolę i chęć do życia i przeżycia obozowego koszmaru.
I podobnie jak niejeden ze współwięźniów nie wiedział komu zawdzięcza ową dodatkową łyżkę jedzenia czy dodatkową kromkę chleba, które utrzymywały go przy życiu – tak nie wiedziano czyja informacja, w jaki sposób zdobyta, przez kogo naświetlona i z czyjej inicjatywy podana do powszechnej wiadomości, była to iskra , która zapalała gasnącą chęć do życia i przetrwania i odpędzała myśli o samobójstwie. Dlatego cześć Marianowi BARTKOWIAKOWI i tym wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób i często bezimiennie przyczyniali się do stworzenia zbożnego dzieła w wyniku którego wielu współwięźniów mogło przetrwać wieloletnią niewolę obozu koncentracyjnego i wrócić do rodzin swoich. Nagrodę zaś dla Mariana i jemu podobnych za dobre dzieło będzie nie tylko wdzięczność, a przede wszystkim pamięć, które towarzyszyć im będzie zawszeze strony tych którzy zawdzięczali im życie! Tą nagrodą jest i będzie przede wszystkim błogosławieństwo Boże, które rodzi każdy dobry uczynek, a które będzie przy ocenie czynów BARTKOWIAKA i jemu podobnych tym większe, że chodzi o wyjątkowo dobre uczynki, dokonane w warunkach najtrudniejszych z największym poświęceniemi z najczystszych pobudek miłości bliźniego.
Sędzia
/-/ Tadeusz GUSTOWSKI
Kto ratuje jedno życie.......
Obszerny opis działalności "Wielkopolanki" w KL Gusen zawarł Stanisław Dobosiewicz w książce pt. "Samoobrona i konspiracja".
14 maja 2016 r. podczas obchodów 71 rocznicy wyzwolenia obozu koncentracyjnego KZ Mauthausen – Gusen prezes Klubu Byłych Więźniów Obozów Koncentracyjnych Mauthausen – Gusen wymienił wielu więźniów tych, którzy działając bezinteresownie i z narażeniem życia ratowali innych a wśród nich między innymi:
- doc. Franciszek ADAMANIS
- dr Antoni GOŚCIMSKI
- dr Edmund BARTKOWIAK
- dr Adam KONIECZNY
- Marian BARTKOWIAK
- Wacław MILKE
- Zygmunt BONASZEWSKI
Casino Hotel, Tunica Hotels - MapYRO
OdpowiedzUsuńCasino 영주 출장안마 Hotel, Tunica Hotels. 1 Riverboat Dr, Tunica, MS 38664. 화성 출장안마 Directions · (406) 용인 출장마사지 539-7711. Call Now · More Info. Hours, Accepts Credit 울산광역 출장안마 Cards, Accepts 전라남도 출장샵